Kiedy byłam młodsza, wcale nie lubiłam urodzin. Polubiłam je teraz, kiedy pogrążona w wiecznym niedoczasie potrzebuję okazji, by podarować sobie chwilę spokoju, moment dla siebie i dla tego, co lubię najbardziej.
Ostatni rok był walką o czas, próbą znalezienia balansu między tłumaczeniami użytkowymi, które płacą za mnie czynsz i tłumaczeniami literackimi, które nic nie płacą, ale bez nich czuję się, jakbym straciła z oczu kierunkowskaz.
Pojedynek trwa, ale z radością stwierdzam, że udało mi się w ostatnich miesiącach ukraść bardzo wiele minut i godzin, które przeznaczyłam na nocną pracę nad tłumaczeniami wierszy.
Mój urodzinowy prezent, który tak na wszelki wypadek zrobiłam sobie już 15 listopada |
Dziś mam trzydziestkę i życzę sobie, żeby takich chwil było więcej, żeby tłumaczyło się to, co się tłumaczyć ma. I wklejam sobie na urodziny taki oto wiersz (oczywiście w przekładzie).
Marie Iljašenko
W zimie mam trzydziestkę
Stare, napuszone gołębie, mruczące jak koty,
chodzą umierać na galerię biblioteki uniwersyteckiej.
Tak się połóż, niech świeci na ciebie marcowe słońce,
niech wiatr od brzegu chłodzi twoją opierzoną twarz!
W Jaśkowej Dolinie wypierzone gołębice,
błyszczące w słońcu i skoncentrowane jak szkiełko aparatu.
Patrz na nie, patrz na nie całe lub choćby połowę,
to dopiero będziesz iskrzyć, i to jak!
My, pozostali pomiędzy nową Oliwą i starym Wrzeszczem,
między niemieckim beschlagwerkiem a polskimi fidrygałkami,
między już nie umieram, ale jeszcze nie mogę na słońce.
Lekko poturbowani, ale jeszcze zdolni nabrać ostrości.
W słonym, spienionym, bezimiennym powietrzu.
Tekst jest częścią cyklu Danziger Zeitung, który ukazał się w kwartalniku "FA-art". Przekład mój.
Komentarze
Prześlij komentarz